Wyjechaliśmy o 10tej i po 8u godzinach przy wietrze zdzierającym z roweru sinusoidą w górę i w dół dotarliśmy na nasz koniec świata. A miało być tylko z górki!!!!!. Dalej się jechać nie da. Jest tylko przeogromna otchłań oceanu. Na przylądku opodal latarni morskiej spalone bądź pozostawione do spalenia buty i garderoba; wiatr świszczący i penetrujący ciało do tego silny deszcz ot i obraz naszego końca świata. Nie odważyliśmy się kąpać ale nie do końca, bo jedna osoba tak. A kto?........
Jeszcze tylko na odjazd wspólne zdjęcie i wracamy do domu.